Jak granie to granie! I nie tylko EvE. Filozoficznie dość.
Nerwy mnie ostatnio biorą, ilekroć w... mało przemyślany sposób stracę statek w EvE. Straciłem przez to, że mi się japy nie chce otworzyć i zagadać do ziomków "hej słuchajcie, tu jest wróg i sam jeden ich nie pokonam". I w ten oto głupi sposób straciłem assaultową fregatę Vengeance za 50 baniek... No a potem jeszcze coś się popsuło na forum alliansowym i nie mogłem się dobić do Team Speaka. Więc, byłem odcięty od komunikacji. I nie dość, że wiem co robię źle, to jeszcze nie mogę tego poprawić! Ale już jest dobrze. Wykonałem za to przerzut dóbr doczesnych z zero-zero do imperium trasą pełną niebezpieczeństw. W stateczku typu Condor, który dobrą fregatą jest, o ile wpadnie we sprawne ręce. Ku swemu szczęściu, nie spotkałem nikogo po drodze, na kogo rzucić bym się mógł. Za to, zarówno w jedną jak i w drugą stronę uniknąłem masy, masy ciężkich i gęstych flot! Taktycznie i też na chama. Jedyny atak jaki zafundowałem flocie 50ciu battlecruiserów i mniejszych statków, to był EC...