Opowiadanie: Terminal Syr Daria
Święta spędziłem płodnie i o to jego efekt. Mam w zanadrzu drugie opowiadanie, już oczytane przez paru z Was z okazji testów przed wejściem do Esensji, ale te opublikuję wkrótce. Przez chwilę myślałem, czy z okazji opowiadań nie uruchomić nowego dedykowanego bloga, ale po krótkich konsultacjach ze Skipperem, stwierdziliśmy, że nie będzie to miało sensu. Ten blog już poza grami pęka w szwach od twórczości, a ta jak wiadomo polega na GRZE wyobraźni - więc formalnie pasuje :)
22 października 2026 roku, gdzieś w Kazachstanie
Siedziałem i czekałem na sygnał. Ciepłe jesienne słońce powodowało, że drzewa mieniły się ferią barw. Złoto, czerwień, brąz. Długie cienie rzucane na smutną, szarą trawę, czy raczej zwiędły perz. W słuchawce zazgrzytał głos Vampire1369, szefa naszego oddziału.
- Dobra, psie krwie! Ruszamy za dziesięć, dziewięć...
Poderwałem się. Razem ze mną pozostali - Gulietta, sataniści (troje ich było, wszyscy z klanu 666 - dwóch powalonych Norwegów, którzy kamuflaż na twarzach malowali na modłę muzyków black metalowych oraz Amerykanin Jimmy25), GoodGuyJames , Bodzio i Violet. Obok nas - druga drużyna podrywała się do szturmu. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki powietrze wybuchło kakofonią dźwięków - wybuchy granatów, metaliczne odgłosy rykoszetów, wściekłe bzyczenia ciężkokalibrowych pocisków wystrzeliwanych z karabinów snajperskich. I w tym wszystkim tupot ciężkich żołnierskich butów.
Wpierw górską ścieżką, stromo w dół by dopaść skupiska skał tuż przy drodze. Prawie wyplułem sobie płuca. Kulę się za zbawczym kawałkiem granitowej skały. Gulietta obok poprawia kamizelkę kuloodporną mrucząc coś o pierdolonych szowinistycznych świniach którzy nie umieją projektować kamizelek. Fakt, musi cierpieć, bo przecież ma czym oddychać, a płyty kewlarowe nie są specjalnie elastyczne. Vampire1369 daje mi znak - "osłaniaj nas". Kiwam głową, przy akompaniamencie przekleństw Gulietty. Wychylamy się na dwa i prujemy seriami naszych ciężkich M46tek, a chłopaki na trzy biegną na drugą stronę ulicy i pod górę, do zdruzgotanego betonowego płotu, który stanowi granicę dawnego Państwowego Kombinatu Zbożowego "Kraj Rad", zwanego obecnie Terminalem Syr Daria. Przez bramę nad którą smętnie wiszą litery "Sojuz" atakuje druga drużyna. Nie widzę zbyt dobrze - biały dym granatów gazowych i żółty gaz paraliżujący tworzą kolorową zasłonę. Gwałtowna palba karabinowa upewnia mnie, że chłopaki nie mają zbyt lekko, ale wiem, że to dla nich chleb powszedni.
Ok, dość przynudzania i zapraszam do lektury!
---
Terminal Syr Daria
22 października 2026 roku, gdzieś w Kazachstanie
Siedziałem i czekałem na sygnał. Ciepłe jesienne słońce powodowało, że drzewa mieniły się ferią barw. Złoto, czerwień, brąz. Długie cienie rzucane na smutną, szarą trawę, czy raczej zwiędły perz. W słuchawce zazgrzytał głos Vampire1369, szefa naszego oddziału.
- Dobra, psie krwie! Ruszamy za dziesięć, dziewięć...
Poderwałem się. Razem ze mną pozostali - Gulietta, sataniści (troje ich było, wszyscy z klanu 666 - dwóch powalonych Norwegów, którzy kamuflaż na twarzach malowali na modłę muzyków black metalowych oraz Amerykanin Jimmy25), GoodGuyJames , Bodzio i Violet. Obok nas - druga drużyna podrywała się do szturmu. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki powietrze wybuchło kakofonią dźwięków - wybuchy granatów, metaliczne odgłosy rykoszetów, wściekłe bzyczenia ciężkokalibrowych pocisków wystrzeliwanych z karabinów snajperskich. I w tym wszystkim tupot ciężkich żołnierskich butów.
Wpierw górską ścieżką, stromo w dół by dopaść skupiska skał tuż przy drodze. Prawie wyplułem sobie płuca. Kulę się za zbawczym kawałkiem granitowej skały. Gulietta obok poprawia kamizelkę kuloodporną mrucząc coś o pierdolonych szowinistycznych świniach którzy nie umieją projektować kamizelek. Fakt, musi cierpieć, bo przecież ma czym oddychać, a płyty kewlarowe nie są specjalnie elastyczne. Vampire1369 daje mi znak - "osłaniaj nas". Kiwam głową, przy akompaniamencie przekleństw Gulietty. Wychylamy się na dwa i prujemy seriami naszych ciężkich M46tek, a chłopaki na trzy biegną na drugą stronę ulicy i pod górę, do zdruzgotanego betonowego płotu, który stanowi granicę dawnego Państwowego Kombinatu Zbożowego "Kraj Rad", zwanego obecnie Terminalem Syr Daria. Przez bramę nad którą smętnie wiszą litery "Sojuz" atakuje druga drużyna. Nie widzę zbyt dobrze - biały dym granatów gazowych i żółty gaz paraliżujący tworzą kolorową zasłonę. Gwałtowna palba karabinowa upewnia mnie, że chłopaki nie mają zbyt lekko, ale wiem, że to dla nich chleb powszedni.
Wybuch granatu tuż obok nas zmusza mnie i Guliettę do zmiany pozycji. Bodzio, skulony w rowie strzela raz po raz mamrocząc coś do siebie (i jak zwykle, na otwartym komunikatorze, co kiedyś doprowadzało Vampire1369 do szewskiej pasji, ale teraz już to olewa). Norwegowie rycząc coś po swojemu strzelają na zmianę z podwieszanych granatników powodując piekło ognia i odłamków zza potrzaskanym murem , wprost w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą tkwiło gniazdo karabinu maszynowego. Nawała ognia ze strony kombinatu przez chwilę opadła. Jimmy25 krzyczy do nas - "bieg!".
Biegnąc przez ulicę potykam się, ale Gulietta nie pozwala mi upaść. Zuch dziewczyna! Asfalt obok mnie eksploduje czarnymi odłamkami - kula snajpera, miałem więcej szczęścia niż rozumu! Jeszcze parę metrów. Jimmy25 rzuca na drogę, między nas a bramę kombinatu granat dymny i chwilowo jesteśmy bezpieczni - na tyle by dobiec do reszty oddziału. Vampire1369 daje znak Violet i GoodGuyJamesowi - duet lokuje się przy potrzaskanym betonowym murku i kładzie ogień zaporowy na bunkier, w którym gnieździ się przeciwnik. Na trzy sekundy, by po chwili schować się, gdy o beton siekają ołowiane prezenty od ludzi z korporacji najemniczej S.V.E.R. (czyli "Grupa Szturmowa Szary Wilk"), dla których Terminal Syr Daria stanowi bazę. Ale dla nas, najemników Valor nie ma to znaczenia. Nie wnikamy, po co tu jesteśmy bo jedyną ideą za którą walczymy jest miły dla ucha szelest banknotów i brzdęk monet. To znaczy, byłby gdyby nie to, że obieg waluty już dawno stał się tylko elektroniczny.
- Fuck! My fucking face! Fuck... - GoodGuyJames zrzuca gogle balistyczne, hełm i próbuje przyłożyć dłoń do paskudnego, krwawego rozdarcia na policzku, ale Violet mu nie pozwala.
- Przestań histeryzować, gringo - mówi dziewczyna i spokojnie, wśród kawałków pryskającego wokół betonu i wszechobecnej kanonady sięga do osobistego pakietu opatrunkowego i wyjmuje jałową gazę i środek dezynfekujący. - A teraz leciutko zaboli...
Nie patrzę już jak GoodGuyJames rzuca stek przekleństw chcąc zamaskować ból, bo razem z Guliettą i Vampire1369 ruszamy do przodu odpowiadając ogniem i wiązkami granatów. Zadziwiająco dobrze sprawdzają się granaty z gazem paraliżującym. Po hecy z aferą Blackwater w 2012, nikt już nie trzyma się regulacji Haskich, tym bardziej, że armie narodowe zastąpione zostały prywatnymi firmami ochroniarskimi. A tych regulacje nie obowiązują. Każde prawo da się obejść.
Bunkier wreszcie cichnie. Z nerwami jak postronki, ledwie rejestrując odległe wybuchy i strzały, podchodzimy: ja i Gulietta na szpicy, Vampire1369 i Norwegowie z lewej, Bodzio z prawej, a tył zabezpiecza Violet i GoodGuyJames z twarzą obandażowaną jak mumia.
Powoli, schodami w dół. Rejestruję jakiś ruch z lewej i lufa karabinu podąża tam, pada strzał. Ciała SVERczyków leżą w różnych pozycjach. Dobrze, że wiatr już rozwiał gaz. Szybko daję znak ręką "droga wolna, do mnie!". Zajmuję miejsce przy jednym z okien, gdy reszta oddziału wchodzi do środka. Sataniści przeładowują granatniki. Gulietta sprawdza taśmę z nabojami do swej M46-stki. Vampire1369 w skupieniu słucha informacjo od dowódcy drugiego plutonu. To ich kanonadę słyszymy w oddali.
- Ha! - wesołe oczy Vampire1369 migają z nad chustki którą fantazyjnie zakrył nos i usta upodabniając się do bandytów-rewolwerowców znanych z westernów. - Zdobyli biura i magazyn! Kolej na nas!
Norwegowie i Jimmy25 ruszają z lewej, Bodzio z Vampire1369 z prawej. Gulietta w skupieniu wodzi lufą karabinu po widocznych jakieś sto czy sto dwadzieścia metrów od naszej pozycji schodach prowadzących na dach jednego z budynków kombinatu. Na odprawie nazwaliśmy go "A". Biura i magazyn dostały oznaczenie "cel B". Tym co zwieńczy akcję był dworzec towarowy w głębi kombinatu - kryptonim "C". Węzeł komunikacyjny, którego kontrola zapewni nam dominację w regionie. Ruszyli. By najemnicy S.V.E.R. nie zrobili z naszych przyjaciół mielonki - otwieramy ogień.
Sekundę po tym gdy, w słuchawce komunikatora Vampire1369 krzyczy "ruszajta, do kurwy nędzy" jestem już w biegu. Gulietta rzuca przed siebie granat dymny, Violet, która biegnie za mną rzuca również, ale tak by osłonić nas z prawej strony. Widzę ruch w krzakach po lewej. Wiem, że to nie może być nikt z naszych więc przystaję i daję długą serię z biodra. GoodGuyJames poprawia rzucając odłamkowym.
Wpadamy w cień rzucany przez budynek. Na szczycie schodów Bodzio, mamrocząc wciąż do siebie raz za razem przeładowuje swoją snajperkę i strzela. Puste łuski z łoskotem spadają na kratownicę schodów, odbijają się i giną w trawie. Na dachu i z wnętrza budynku dochodzi mnie wściekły warkot pistoletów maszynowych. Może Ole i Bjorn mają kretyńskie, pretensjonalne wzory kamuflaży na twarzach, ale idiotami nie są. Granatniki nie przydadzą się w pomieszczeniach, za to szybkostrzelne Victory - jak najbardziej. Głuche stacatto karabinu Gulietty przywołuje mnie do rzeczywistości. Wbiegam po schodach na górę, za mną Violet i GoodGuyJames. Pochód zamyka Gulietta.
Nadbudówka straszy wybitą w ścianie dziurą, z której walą kłęby gęstego jak smoła dymu. Chyba ktoś się nieźle wkurwił. Z wnętrza słychać jazgot karabinów i przekleństwa. Norweski, rosyjski. Rzucam od razu dwa granaty dymne, żeby jakiś kozak (pewnie w rzeczywistości - potomek tego dzielnego narodu) nie zdjął nas z dachu tak, jak to Bodzio robi. Odwracam się na chwilę, by sprawdzić czy wciąż jest u szczytu schodów. Nie ma. I dobrze, pewnie zniknął by ktokolwiek szedł za nami go nie wypatrzył.
- Naści piesku... - szybkie poderwanie mego karabinu, spojrzenie przez kolimator i dwóch małych braciszków 5,56 mm ląduje w głowie jakiegoś Ivana czy Brahmaputry, który właśnie wychylił się zza nadbudówki. Tej z dziurą.
Gulietta skrzywiła się i rzuciła do komunikatora swoje "ingleeze pliz" z mocnym włoskim akcentem. Violet parsknęła śmiechem i dopadła ściany, czarny dym częściowo ją przesłonił. Warknął karabinek GoodGuyJamesa i kolejny najemnik S.V.E.R. wypadł z walki. Głuchy odgłos strzału, gdzieś z kierunku z którego przyszliśmy pozwolił mi sądzić, że Bodzio upolował koleją ofiarę.
Nagle na naszym dachu zrobiło się cicho. Dym z nadbudówki zaczął rzednąć, umilkły też strzały z wnętrza budynku. Spojrzałem na Violet, ta lekko kiwnęła głową i sięgnęła po granat odłamkowy, gdy zaskrzeczał komunikator głosem Vampire1369: "czysto, cel zdobyty!".
Rozsypaliśmy się po dachu szukając osłony i kierując swe karabiny w cztery strony świata. Póki nasi nie wyjdą, zabezpieczamy cel. Minuty ciągnęły się jak godziny, a wokół zrobiło się przeraźliwie cicho. W oddali, tam gdzie tkwił drugi pluton padały sporadyczne strzały.
Ole przelazł przez dziurę, ale Bjorn, Jimmy25 i Vampire1369 skorzystali z bardziej ludzkiej drogi: wygięte wybuchem metalowe drzwi. Byliśmy w komplecie. Poza Bodziem, ale ten wciąż mamrotał swoje na otwartym komunikatorze, więc byliśmy o niego spokojni. Co potwierdził kolejny strzał.
- Słuchajta - może i Vampire1369 mówił jak wieśniak, ale dowódca z niego był dobry. - Czekamy na potwierdzenie zrzutu i idziemy na pozycję ataku na "C". Musimy osłonić desant. Mamy parę minut.
Kiwnęliśmy głowami w milczeniu. Violet wysupłała paczkę fajek i puściła wokół. Chwila spokoju w tym piekle jest na wagę złota. Ole, podszedł do Good GuyJamesa i spojrzał krytycznie na obandażowaną twarz. James kiwnał głową i pozwolił sobie poprawić opatrunek, odsuwając się nieco, by Bjorn mógł zająć jego pozycję i przejąć wartę. Bjorn w skupieniu pogładził swój karabin z granatnikiem i poprawił nastawy kolimatora. Dym z papierosa zakrył jego twarz, przesłaniając chwilowo jego "trupi" makijaż. Czarne plamy wokół oczodołów, ozdobione czarnymi zaciekami na czole i policzkach. Idealny, jak na okładkach wczesnych płyt Marduk. To znaczy byłby, gdyby nie fakt, że zamiast białej farby na podkład, norweski najemnik użył mieszaniny oliwkowo zielonego i brązowego. Taki woodland camo w wersji black metal.
Gdzieś na niebie, od strony zachodzącego słońca dał się słyszeć gruby pomruk lecących samolotów desantowych. Vampire1369 dał znak - pierwsza dwójka schodzi z budynku. I jak na komendę, z kierunku, gdzie był nasz nowy cel rozległa się gwałtowna kanonada. To baterie przeciwlotnicze typu Szyłka. Dobrze, że nie Strieła, bo piloci Herculesów mogli by się poczuć... lekko nieswojo. Świadomość tego przyspieszyła nasze opuszczanie dachu budynku. W tempie ekspresowym rozsypaliśmy się wzdłuż drogi i pobliskich budynków, parami, ubezpieczając siebie nawzajem.
- Dżulia, daj długą serię w okno na przeciwko! - Bodzio dał o sobie znać przez komunikator. Gulietta zareagowała jak automat opróżniając w trzy sekundy połowę magazynka swojego RKMu, a my dopadliśmy najbliższych murków, załomów i wraków by znaleźć jakąkolwiek osłonę. Wróg którego zlokalizował Bodzio, za chwilę powinien odpowiedzieć ogniem.
Przez chwilę widzę jak sylwetka w ostrzelanym oknie pada na ziemię gdy chmara pocisków uderza w ścianę, parapet i niknie wewnątrz. Gulietta nie przestaje, więc zrywam się i biegnę do kolejnej osłony. Z prawej, głuche 'plooop' zwiastuje , że jeden z satanistów użył właśnie granatnika. Sekundę później eksplozja rujnuje pomieszczenie za oknem obok. Biegnę. Jeszcze dziesięć metrów. Stary, zardzewiały Ził to moje zbawienie. Obracam się w lewo jednocześnie unosząc karabin do strzału, bo wydaje mi się, że widzę z tej strony jakiś ruch. I nagle zapada ciemność.
*
Jezu, no dalej! Otwórz oczy, stary, nie umieraj mi tu! - gdy otworzyłem oczy Vampire1369 nachylał właśnie nade mną. - No wreszcie, psia krew, Jimmy... zacisk! - poczułem nagle potworną niemoc, byłem słaby, strasznie słaby... - Nie nie nie!!! Nie odjeżdżaj mi tu! Kurwa mać!
Jak przez mgłę czułem, że mnie podnoszą i biegną. Słyszałem odległe odgłosy strzałów, wybuchów, krzyk. Ponownie otworzyłem oczy. Jimmy25 podłączał kroplówkę, Vampire1369 krzyczał coś do radia. Trochę dalej Guiletta, Violet i GoodGuyJames wychylali się raz po raz zza betonowego przepierzenia strzelając raz po raz. Gdy znów traciłem rzeczywistość, ostatkiem świadomości usłyszałem wystrzał z granatnika i cichnący rechot Ole.
*
Guiletta podała mi manierkę - wypiłem dwa łyki i zabrała ją.
- Doc mówi, że nie możesz pić za dużo... jeszcze. - patrzyłem jak poprawia niesforny kosmyk kruczoczarnych włosów który uciekł jej spod hełmu. - Nic nie mów. Daliśmy radę, szczególnie teraz gdy przybyła kawaleria...
Leżąc z półprzymkniętymi oczyma czułem lekki szum w głowie. To środki przeciwbólowe, którymi mnie nafaszerował nasz sanitariusz. Mimo to słuchałem, gdy mówiła swoim spokojnym głosem z mocnym włoskim akcentem. Nasze natarcie poszło prawie tak jak to zaplanowano. Nie było łatwo. Z czterech plutonów czyli ponad setki ludzi, straciliśmy niewiele więcej niż trzecia część. Nie, nie były to ofiary śmiertelne, ale takie przypadki jak ja - ranni, czasowo wyłączeni z walki.
Udało nam się przejąć i utrzymać baterię przeciw lotniczą oraz okoliczne umocnienia. Dzięki temu możliwy był desant z powietrza wprost na cel główny, wspomagany plutonem trzecim i czwartym z ziemi. S.V.E.R. odgryzał się dzielnie, lecz złamaliśmy ich obronę. Potem poszła druga fala naszego natarcia - zmasowany rajd "Parszywej Trzynastki" jak nazywaliśmy naszą piechotę zmechanizowaną. Bo na stanie mieli trzynaście wozów pancernych, ale już nie - teraz dwa wraki smętnie dopalają się na polu, wśród zrujnowanych budynków Państwowego Kombinatu Zbożowego...
Guiletta mówiła i mówiła, ale słyszałem ją coraz słabiej. Środki przeciwbólowe i zmęczenie wepchnęły mnie w błogi sen. Co przyniesie jutro? Jaka będzie następna misja?
KONIEC
Komentarze
Prześlij komentarz