Czy ja się kiedykolwiek nauczę?

Urlop, urlop i po urlopie. Pomijając wycieczki rowerowe, piesze i samochodowe po Pomorzu, uskuteczniałem też wycieczki po 0.0 w EvE, celem podbudowania swojego ego jako super-duper, solo-pvpera uber-alles i wogóle 4ever. I zaczynam wątpić czy kiedykolwiek się nauczę być tak efektywnym jak niejaki Suitonia, Garmon czy Farjung (którego Wave of Mutilation 2 zmiarzdżyło mnie, gdy pierwszy raz ujrzałem jak się powinno walczyć).

A może wątpię niesłusznie... bo mimo starań, walk nie miałem zbyt wiele. Wpierw, wykombinowałem sobie, że cruizery Tech 1 są maszynami do zabijania, więc naoglądawszy się stosownych video, stwierdziłem, że też tak chcę. Zrobiłem caracala w wersji rapid launchers i poleciałem. I niestety, nie wiem co sobie myślałem, w systemie w którym była ewidenta campa, złożona ze sporej floty svipuli (niszczyciele taktyczne) zamiast się przyczaić, sprawdzić xywy i ich killboardy (czyli zrobić wywiad), to ja z wesołą pieśnią na ustach wjebałem się na wrota, zostałem zabańkowany, zascramowany i zawebowany. Krążownik się rozpłynął, a potem kapsuła ma. Chwile zadumy nad swoimi zwłokami w kosmosie poświęciłem... na odpuszczenie sobie. Może jedyna słuszna decyzja tego dnia.

Wyleciałem na anomalkę, odrobić stratę - odrobiłem i log-off.

*

Dzień później, latałem szukając guza w kolejnym caracalu. W takiej samej konfiguracji. Ganianie się z różnymi odważnymi pilotami, którym udało się przebić do zero-zero przyniosło parę walk, niestety niedokończonych. Była taka, że wparował bait-procurer (barka górnicza, otankowana jak świnia), który okazał się przynętą, ale taką tchórzem podszytą, bo uciekł, zamiast związać walką (dostawał wklepy, bo ładowałem go EMami i był na tarczy). Co prawda - wiązał, ale nie doszło do (mej) rzezi, bo nikt się nie pojawił, więc uciekł (wrota do low-secu  - przeskoczył przez nie).

Potem, razem z kolegą goniliśmy interceptory, ale te nie chciały dać się złapać.

Potem uciekałem przed megathronem. Anty-fregatowy krążownik to łatwa przekąska dla battleshipa.

A jeszcze potem, znów naoglądałem się video o super-duper cruzach tech 1 i tym razem stwierdziłem, że chcę polatać z blasterami. Wybrałem thoraxa, w taktyce hit & run. Miał ten "hit" być na fregaty, ale akurat żadnych nie było, więc widząc kolegę w krążowniku ciężkim klasy Vagabond  (Tech 2) który walczył z gościem w krążowniku strategicznym (Tech 3) klasy Loki, uznałem, że pomogę. Uznałem też, że mimo dalekiej odległości (ponad 80 km), dolecę swoją maszynką (której zasięg blasterów był... na 16km), by jak kiedyś, zrobić lokiemu krzywdę. Okazało się, że się nie da. Loki obdarzył mnie podejrzanie długim web'em, spowolniłem i krzywda zaczęła dziać się mi! Napuściłem na niego drony ECM (wojna elektroniczna, a co!), którym udało zakłócić się namierzanie wroga i mogłem wykonać "run" z podkulonym ogonem, tracąc jedną dronę. Nie spodobała mi się ta zabawa.

*

Dnia wtórego z kolei, po małym patrolu, zupełnie przypadkiem dołączyłem do egzekucji, i to drejkiem (który notabene nie jest już tym samym statkiem, co kiedyś - mułem strasznym nielatającym jest, i tyle!!). I zacząłem dumać, że czas BCków narazie się skończył. Sprawdziłem, na anomalki przeciw Guristas w 0.0 też jest... za wolny. Za mało siecze. Heavy Assault Cruiser Cerberus jest szybszy, bezpieczniejszy i lepszy. Dumając nad losem drejków (kupiłem trzy, a jakże... teraz co z nimi zrobić?), postanowiłem odbyć długi spacer po okolicznych regionach - Thoraxem. Tak, tym blasterowym, krótkozasięgowym, glass-cannon style Tech 1 cruizerem. O dziwo, byłem i ostrożny, i uważny i sprawdzałem wroga i... nic mi się nie stało, ominąłem ewidentne pułapki i doleciałem do celu. Tyle, że bez walki.

Byłem już w jednym z systemów domowych, wiozłem nawet jakiś sprzęt do innej bazy (tym thoraxem), gdy okazało się, że 1 jump przed stacją docelową trwa polowanie na wrogów. Było późno, więc nie dołączyłem się do polujących (gatecamp przy wlocie do systemu, 3 wrogów, zaraportowane Loki, Tengu i Svipul). Chciałem spokojnie dolecieć do bazy i iść spać. Tyle, że zbliżając się do wyjścia z systemu, widząc wrogiego svipula przy wrotach, oraz kogoś kto z nim walczy...postanowiłem się jednak - dołączyć.

Tak, mimo, że wiozłem jakieś śmieci i celem było "iść spać", to nie, ja musiałem się "dołączyć". No i że było późno, to zamiast powiedzieć corp-mate'om, że walczę, to swoim zwyczajem nie pisnąłem ani słowa. Rzuciłem się do walki. Niebieski kolega zniknął, a ja zostałem sam. Mało ogarniałem to co się dzieje na ekranie, skupiałem się jedynie na trzymaniu odpowiedniej odległości, oraz wypuszczeniu dron do walki elektronicznej.

Trochę psułem mu tarcze, moje drony nie działały, a on jeszcze bardziej psuł moje. I się naprawiał. A ja nie... bo nie miałem jak. Tank pasywny. Więc zginąłem samotnie (uciekłem kapsułą), w milczeniu, widząc na końcu, że svipul był praktycznie kompletnie odnowiony. Jeden z korpów, który akurat wleciał do systemu i widział jak wybuchłem, spytał, czemu nic nie mówiłem. No właśnie... czemu?

Plus taki, że pomścili.

Ja się później zastanowiłem nad tym wszystkim i stwierdziłem, że chyba się nigdy nie nauczę.

Trzymam się jakiś kretyńskich hero-shipów, które są dobre, ale w odpowiedniej sytuacji i w rękach naprawdę dobrych pilotów.

Nie gadam. Nie sprawdzam. Nie jestem cierpliwy.

Potem dotarło do mnie, że na bank, niszczyciel klasy Svipul, tzn jego pilot miał boosta w postaci command linków z krążownika Loki, przez co jego zarządzanie statkiem było o duże X procent efektywniejsze. Ehhh...

Ale ja znajdę sposób. W tej chwili gdy piszę posta, w tle leci sobie EvE i ja odrabiam straty. I to tak z nawiązką, by zamiast jakimiś śmiesznymi krypami latać, skupić się na lataniu Cursem albo krążownikiem szturmowym Tech 2 i mieć pomoc w postaci dobrego sprzętu.

Odbiłem straty! ^_^


Wszak curse wyszło z opresji podstępnie zaatakowane przez Tech 3 Tengu! (no i potem zginęło w walce z Brutixem, ale to przez moje głupie błędy, a sama walka była.. długa, a to daje nadzieję).

Czyli - może kiedyś się jednak nauczę?

Fly dangerous!




Komentarze

  1. Być może Panu się jeszcze uda, wystarczy być optymistą i się nie poddawać.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki za wsparcie! I proszę per "ty" :) Wśród graczy jesteśmy, a tu każdy równy! (kiedyś w battlefielda grałem i w zespole były chłopaki z gimnazjum, czyli niewiele starsze od Maksa... trochę trwało, ale przestali mi mówić per "Pan Ezronymius" i było zwykłe Ezronymius :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Mnie niestety obowiązki codzienne odciągnęły od gier typu EVE, Ogame i inne tego typu tytuły. Cały gatunek MMO poszedł na półkę. Czasami uda mi się znaleźć odrobinę czasu na dłuższe RPG kiedy mam więcej luzu lub urlop, ale statek z napisem mmo odpłyną dla mnie dawno temu :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nigdy nie wiesz kiedy powróci. Kilku graczy z 30+ jest naprawdę 60+.... ;-) Powodzenia!

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Umarła Vita, niech żyje Vita!

Fallout - jak to się zaczęło

Zróbmy sobie grę