Droga z której się wraca

W ostatnim poście witałem się z No Pods Left Behind, z którym wiązałem spore nadzieje. Na socjalizowanie się z komunity starych wyjadaczy null'sec space. Nadzieje okazały się płonnymi, bo zdaje się byłem jedynym, który żył w strefie czasu europejskiego. Nie upadłszy jednak na duchu, skupiłem się na pvp.

Wpierw latałem sobie tu i tam interceptorem klasy Malediction próbując szukać guza. I powoli nawiązywałem znajomości z ludźmi z sojuszu. Nie zbyt efektywnie, muszę przyznać. Ludków, których poznałem wcześniej nie było online, a ci co byli, to raczej milczeli. Cóż...mały korp, mały allians. Rozmyślania przerwała informacja, że jakiś obcy, w niszczycielu nowej generacji Tech 3 (niszczyciel strategiczny), klasy Confessor oraz lotniskowiec klasy Archon tkwią sobie przy stacji system obok. Na czacie trwała gadka szmatka, na team speaku cisza, więc poleciałem sam.

Polatałem trochę na dalekiej odległości (200-250 km) od stacji, a confessor próbował mnie złapać skacząc sobie po przestrzeni wokół stacji (miał taktyczne bookmarki wokół stacji, lecz niestety nie w pobliżu moich). [Ezoko naucza: bookmark to zapisane współrzędne w przestrzeni. Takie "zakładki" dostępne są w menu kontekstowym pod prawym klawiszem mysz, a zapisywać i zarządzać nimi można z okienka Bookmarks (ALT+E). Służą do tego, by się móc wwarpować w takie miejsce, o ile miejsce startu jest co najmniej 150 km od bookmarka]

Lotniskowiec nas ignorował. I zniknął, gdy pojawiły się inne statki - m.in. krążownik klasy Thorax. Pozostałe inne statki - niebieskie (aliansowe, ale typów nie pamiętam) - były przelotem (tak to sobie tłumaczyłem, bo w sumie... zadokowały w systemie, a piloci nie kwapili się wyściubić nosa ze stacji - przecież nie stchórzyli!?). Natomiast koleś w thoraxie, po cichutku, po malutku... zaczął walczyć z niszczycielem strategicznym!

Postanowiłem pomóc.

Wwarpowałem się jakieś 10 km do stacji i dalej w confessora. Prawie szło dobrze. Na szczęście poza pocieszającym tekstem thoraxa: "Nice tackle, u've got killmail?" odpowiedziałem tak, ale tylko swój. 

Na szczęście okazało się, że był trzeci, który dokończył za nas obu. Ucieszyłem się, że mój stateczek, dla którego niszczyciel jest naturalnym wrogiem - zadał aż 30% zniszczeń! Niezlamiłem więc do końca :-)

*

Corpowników nowych nie było, poza okazjonalnym szefem i jakimś gościem. Nie porozmawiałem. Za to innego dnia, dostałem się do floty, która PRÓBOWAŁA walczyć z wrogiem. W czasie tej próby, okazało się, że naszym wrogiem jest śmiertelna E.B.O.L.A. Gdy straciłem drugiego interceptora - tzn po kolei. Wpierw graliśmy w kotka i myszkę przy wrotach, potem skakaliśmy, potem znów z powrotem. Wydawało nam się, że gramy rolę kota, ale jak widać Ebola grali tak dobrze rolę myszy, że okazali się lepszym kotem niż my. Dość, że interceptora straciłem po ich stronie wrót, gdy moja gra doznała chwilowego zwisu. Ale nie na tyle bym nie powalczył! Powalczyłem i to sporo. Niestety, atakowaliśmy nie ten statek co trzeba, a moja strata nie była największa (jeden z niebieskich stracił fregatę klasy Daredevil, która nie tylko fajnie wygląda, ale jest śmiertelnie niebezpieczna i cholernie droga). W czasie gdy oni się tłukli, ja wylądowałem w kapsule, w środku bańki [Ezoko naucza: bańka, czyli warp disruptor probe zwana też bubble. Służy do unieruchamiania napędów warp wszystkich statków w sferze o średnicy pi razy drzwi 20 km. Ulubiony obiekt gate-camperów zawieszany bezpośrednio na wrotach, śmiertelna pułapka].

Przygotowywałem się na śmierć, lecz ta nienadchodziła! Czym prędzej zbliżałem się do wrót. Na nieszczęście, nie upłynął jeszcze czas od mojej ostatniej agresji na wroga (tzw. gate-aggro timer). Cała minuta. Sekundy powoli upływały, a... ja wciąż żyłem!! Naciskałem jak szalony jump, jump, jump!!

Jedna sekunda.
Okazała się.
Kluczowa.

Mój smutek trwał jakieś 38 jumpów dalej w stuporze godnym słupa soli i żony Lota. (Ja wiem, że to brzmi mega bez sensu ;)). Innymi słowy, olałem grę Ezoko i przełączyłem się na moją producentkę.

Zrobiłem sobie kurę, znoszącą złote jajka.


Victorieux Luxury Yacht
Jajkami okazał się zysk, jaki przyniosła mi sprzedaż tego przedziwnego jachtu (ta szklana kopuła na "kuprze" skrywa ogrody!! czaderski design). Chyba włożyłem 15 a wyciągnąłem 79 baniek?

Potem z rozpędu sprzedałem równie lukratywne 9 council diplomatic shuttle. Promy wymagały jakiejś śmiesznie małej ilości tritanium (bardzo tani minerał) i kilkudziesięciu tyś. ISKów, a sprzedałem toto za 6 baniek.

A potem zapisałem Elizunię na chwilę do faction wars (po stronie Amarru) by ustanowić placówkę handlową w stacji 24 floty Amarru - Kamela (niech no który podbije mi zlecenia sprzedaży!!! ;-)). Póki co ładnie się sprzedaje.

*

Wróćmy jednak do Ezoko. Oddalenie od systemu macierzystego było tak dalekie, że w międzyczasie mi się odechciało takiego życia z nowym corpem (milczącym) i przypomniałem sobie o starych znajomych z 30plus.

Ale to już będzie inna historia.

Fly safe!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Martwa przestrzeń...

Umarła Vita, niech żyje Vita!

Fallout - jak to się zaczęło