Solo to se można... pograć w singla. Z Maćkiem i Andrzejem robiliśmy teamy w Modern Warfare 2 oraz w SOCOM, i choć jeszcze to nie było to - wiedza kto gdzie jest i co się dzieje jest mocno bezcenna.
Szkoda, że raz dźwięk w MW2 jest tak beznadziejny, że właściwie ciężko kogokolwiek zrozumieć, dwa, nie ma podziału na regiony - przez co ludzie mówią wszystkimi językami tylko nie po angielsku. W SOCOMie jest odwrotnie, oraz jest push to talk. Z drugiej strony, jak się ludzie porozłażą po mapie, to ciężko połapać się gdzie kto jest i jak określić dany region. Na szczęście - w miarę to działa. Nie zapomnę, jak mi koleś krzyknął "za tobą, szybko!" i udało się rozwalić wroga zanim zrobił to on.
MAG. Jeszcze parę dni do BETY 5, która rusza 4tego. Nie mogę się doczekać. Przede wszystkim tego niesamowitego uczucia, że gra się w jednym zespole, i ludzie naprawdę się przykładają do gry.
Oczywiście, w nocy, nie mogę zakrzyknąć "meeeeeeediiiiic!!!", gdyż raz, przesterowałbym mikrofon, dwa, wszystkich w bloku pobudził. Wystarcza, "medic, please". Gdy avatar leży i się wykrwawia, można się jeszcze rozglądać na boki. Póki wróg nie ubije - sprzedać info dowódcy, co się dzieje. MAG bardzo szybko przesiewa "samotnych wilków" od graczy mających we krwi działanie zespołowe. Solo, teoretycznie, snajper pogra, ale, powinien mieć ochronę. Jak w realnym wojsku, gdzie teamy snajperskie są 2,3 a nawet 4 osobowe.
Nie ma bardziej irytującej rzeczy, jak koleś z tubą RPG strzelający na małej mapie. Szlag mnie trafia, jak widzę w KZ2, MW2 czy w SOCOMie takich "wymiataczy". Ich taktyka polega na sianiu rakietami gdzie popadnie. Podobnież, granatniki automatyczne. Masakra, frag festival, a gdy jeszcze friendly fire jest wyłączony - to już na całego.
W MAG ktoś rozsądny pomyślał, i RPG jest przeciwpancerne. Średnio nadaje się na cele "ludzkie", ale cuda robią ze sprzętem. RPGowiec jest ciężki, wolno się porusza (na szczęście w każdej z gier). Efektywny team RPG powinien składać się z min. 3 osób - dwóch szturmowców oraz operatora RPG (z reguły w ciężkiej zbroi). Szturmowcy - karabiny, być może również ciężka zbroja, by nie zostawić w tyle RPGowca. A być może nie, lepiej, by skryci w krzaczorach, trzymali obie flanki rocket-mana.
Wspomniany wcześniej medyk, to król pola bitwy. Oczywiście, każdy 8-mio osobowy oddział powinien mieć, co najmniej 2 mocno wyskillowanych i 2 z podstawową umiejętnością leczenia. Wtedy, taka grupa wzajemnego wsparcia ma sens. Pamiętam, jak w czasach BETY 4, miałem okazję przekonać się jak działa wirtualny mechanizm "no man left behind". Do rannego lecę, jako medyk. Zanim dobiegam, bang, dostaję i leżę koło niego. "Medic, please, 2 casualties...". Widzę, leci dwóch koleżków. Jeden ostrzeliwuje się z RKM, drugi nas dopada. Leczy, kolesia, leczy mnie. Sam dostaje. Ja leczę jego, i cała czwórka szczęśliwie się cofa. Punkt oporu - utrzymany, a potem odpieramy natarcie. Gdyby nie ten "łańcuch", wróg raz by się przebił, dwa, musielibyśmy lecieć z pół kilometra z miejsca respawnu, co nie jest fajne.
Najważniejsza rzecz - nie wykrwawiać się. Nie ma gorszej dla medyka, gdy z narażeniem swego wirtualnego ja biegnie do rannego... a ten się wykrwawia.
Kierowca. Zły kierowca APC czy jeep'a to tragedia. Nie ma do tego jakiś specjalnych umiejętności, które dodaje gra. Trzeba po prostu, jako gracz, umieć obczaić sterowanie w widoku TPP lub FPP. Osoba zmyślna, nie złapie pojazdu i nie odjedzie "pusty". Ale gdy się poczeka, i to jeszcze na innych zmyślnych, którzy złapią się za działka, czy CKMy, wtedy - trza się modlić, by wróg nie wypróbował na nas RPG. Podjazd APC pod bramę, zatrzymanie pojazdu najlepiej bokiem - to taki ruchomy bunkier. Nawet wrak, będzie stanowić osłonę. Dla piechociarza, wpełznięcie pod pojazd, "scampowanie" się za oponą i ostrzeliwanie się (najlepiej z pistoletu) wychodzi nadzwyczaj sprawnie. Oczywiście, jeśli w momencie desantu, dostaniemy z 4 rakiet, to nie ma przebacz :-). Mimo to, nie ma lepszej metody na zdobywanie celu (szczególnie, jeśli APC jest miejscem... respawnu!). Dzieje się tak, gdy pluton (czy cały batalion - nie wiem) ma dobrego dowódcę, który ma takie atuty w rękawie (tj. wyskillowane).
Atak na pojazdy ze zwykłym karabinem w ręce to proszenie się o kłopoty. Nic się tym nie wskóra, poza ujawnieniem swojego znacznika na radarach wroga. Unikać za wszelką cenę! Lepiej "ważyć" każdy strzał, przed jego oddaniem, by nie zdradzić swej pozycji.
Ludzie narzekają na grafikę MAG, a w wersji BETA już spełnia swoje zadanie. Da się kamuflować, zniknąć w krzakach czy dymie. Ponadto, chodzą słuchy, że pod względem obrazu - wersje beta są uboższe od wersji finalnej, ze względu na objętość właśnie. Beta to 2,5GB danych. Wersja finalna, to minimum 25 GB przestrzeni dysku BlueRay do wykorzystania.
A na zakończenie, 2 filmy z rozgrywki. Lepsze niż ten co był - z komentarzem, voice chat oraz wreszcie - grą zespołową, aczkolwiek koleś też nie czeka na medyka, tylko się wykrwawia. A końcówka drugiego filmu (tak od 6tej minuty chyba) to bajka - Raveni atakują pozycje Valoru w helikopterach, koleś używa RPG by strącić ważkę :D.
Sony zakończyło produkcję PS Vita w Japonii i marzec jest pierwszym miesiącem, gdy w PS+ zabrakło gier na Vitę. Tragedia? Wątpię. A pogłoski o przedwczesnej śmierci tej konsoli są przesadzone. Dla mnie historia Vity zaczyna się w 2014 roku wraz z premierą Destiny . Tak… Destiny . Tę grę nabyłem na Playstation 4, ale jako, że byłem wtedy w długoterminowej delegacji, wymyśliłem sobie, że przecież internet między Łodzią a Warszawą wymiata więc będę grał w grę Destiny , odpaloną na domowej PS4 przez Vitę właśnie. Zdalnie. Tia… Sprawdziłem, a jakże! Udało mi się ograć prolog, choć taka gra miejscami traciła na jakości animacji do tego stopnia, że zmieniała się w pokaz obrazków, uniemożliwiając grę zupełnie. Ups! Ale były i inne gry, z których najfajniejszą okazało się Spirits of Destiny. Zbierało się swoich bohaterów po to, by walczyć geolokacyjnie i online z innymi graczami lub postaciami generowanymi przez grę. Gra kolekcjonerska, zbieractwo kart oraz rozwój swoich postaci, wymyśl...
- Wojna. Wojna nigdy się nie zmienia - powiedział chłop w jednej z wiosek w Wiedźmin 3 Dziki Gon. - Sam się nie zmieniasz, leniu śmierdzący jeden! Do roboty byś się jakiejś wziął, a nie bajdurzysz od rana! - odkrzyknęła chłopka biorąc się pod boki. Na taką scenę natknąłem się grając, tuż przed tym zanim ogłoszono Fallout 4. Best timing! :) Fallout Zaczęło się w 1997 roku, jesienią. Przywiozłem Fallouta na CD'ku, do domu bo ktoś mi na studiach to polecił. I wsiąkłem. Brat również. Wręcz biliśmy się o to, kto będzie grał i jak długo. Potrafiliśmy rozmawiać o tej grze, o jej misjach, odkrytych ciekawostkach i easter egg'ach godzinami. Pamiętam, że grę przechodziłem kilkukrotnie - najbardziej podobało mi się, gdy zamiast w prawo, w kierunku Vault 15, polazłem w lewo, wprost na pustynie. Miałem gdzieś to, że jestem cienki bolek, że byle rad-scorpion mnie pojedzie jak burą sukę. Próbowałem parę razy, zawsze save/reload i w pewnym momencie natrafiłem na rozbity spodek UFO. ...
Czytam sobie różne recenzje MAGa i w większości powtarza się ten sam schemat: "biegnę tam gdzie wszyscy… ginę wciąż… gra kładzie nacisk na grę zespołową, ale ja tego nie zauważyłem… BC2 zmiecie MAG…" itd. w podobnym tonie. Smutne. Wiem z autopsji, jak ciężko jest trafić na zespół, w którym ludzie grają zespołowo. Szczególnie w wersjach beta było to trudne. Ale też w wersji finalnej - różnie z tym bywa. Celowo jeszcze nie piszę, że odpowiedzią na to jest klan. Wpierw, każdy gra z "randomami" czyli jak wpadnie… tak ma. I zawsze, jest to najprostszy tryb - Sabotaż (32 vs 32). Któregoś dnia po premierze, wciąż zachwycony grą, wpadłem na 3h w "anty-MAGa". 7 meczy. 7 przegranych. ZERO game playa. Jakiś koszmar po prostu. Gdybym wcześniej nie grał z ludźmi, którzy headset noszą nie od parady oraz potrafią go używać, gdybym wcześniej nie trafił na dowódców, którzy jasno i precyzyjnie określali cele (i potrafili użyć mapy taktycznej i oznaczyć je jako aktual...
Komentarze
Prześlij komentarz