Pod piracką banderą!

Ezoko pirat powraca... wait, nie powraca Ezoko, bo ona śpi w kriogenicznym śnie, gdyż EvE zostało przeze mnie NIEAKTYWOWANE już będzie kwartał. Albowiem nowa konsola...

No i na nowej konsoli, niżej podpisany, grając jak wiecie kiedy może, skacze sobie z kwiatka na kwiatek, a właściwie z drzewa na drzewo, z dachu na dach i z rei na reję. Tak, skok z masztu prosto do morza to wyczyn nie lada, ale nie dla kapitana piratów Edwarda! Bo Ezronymius wrócił do piracenia, jak to czynił Ezoko, tyle że singleplayerowego (niestety) w postaci nowego Assassin's Creed 4 Black Flag.

Serię Assassin's Creed rozpocząłem niefortunnie od AC2, które od razu poszło w kąt. Za to druga część - Brotherhood wciągnęła mnie jak wir. Mimo, iż była bezpośrednią kontynuacją AC2, fabularnie powinienem mieć dziurę, ale olałem to, bo skakanie po dachach bardzo mi się podobało oraz eksplorowanie Rzymu z czasów Borgiów - a byłem świeżo po książce "Prywatne życie papieży" (Nigel Cawthorne) więc naturalnie przykuło to moją uwagę. Fakt, wspomniany papież kończy AC2 spektakularnie dla siebie źle, co zresztą pokazują potem w intro do AC2: Brotherhood... Nieważne. AC2: Revelation pograłem trochę, ale już bez zacięcia. Za to AC3 olałem sikiem prostym, choć rozwianym trochę przez wiatr...

Wracając do żaglowców i kapitana pirackiego. Gdyby pani Jade Raymond (Ubisoft) zdecydowała, by zrobić z tego osobną serię, bez AC, to IMHO wyświadczyłaby grze jeszcze większą przysługę niż to, że Edward nie jest assassinem. Ooops... spoilerek, więc sorry ;) W każdym razie chcę przez to powiedzieć, że...

GRA WYMIATA!!!!

I to z siłą cyklonu (właściwie to huraganu, bo to Karaiby...). Najbardziej w grze wymiata możliwość żeglugi statkiem. A tę polubiłem najbardziej od czasu, gdy realnie mogłem nakurwiać przechyły :)


A AC4 daje tu możliwość wirtualnego sterowania takim oto kolosem:


i to jeszcze po otwartych morzach, pełnych białych żagli... które można szybko zmienić w dymiące zgliszcza (o ile nie zatoną wcześniej statki do których są te żagle przymocowane ;)). Wtedy morze zapełnia się pływającymi wokół szczątkami, paczkami, a czasem łupinką w której schronienie znaleźli rozbitkowie. Wszystko to zabieramy na pokład.

Oczywiście najlepszą metodą jest takie opanowanie walki, by wrogiego okrętu nie zatopić, ale dokonać abordażu i zebrać co najlepsze. A sam statek wroga przerobić na części zamienne (dając załodze możliwość dołączenia do nas) lub puścić wolno, na pożegnanie załodze wrogiego okrętu poza darowanym życiem, dać również możliwość głoszenia naszej chwały, jacy to my hojni i dobrzy jesteśmy...

*

W niedzielę, jak tak sobie pływałem stwierdziłem, że obraz wart tysiąca słów i czas wprowadzić nową serię "zagrajmy w" tym razem takie prawdziwe, a nie fake'owe jak team-playe z battlefielda, które ostatnio wrzucałem na kanał. Oto efekt - wyrwane z życia żeglarza akcje, w których początkowo słabo, a potem z lepszym skutkiem odkrywam tajniki walki i zwyciężam.

Gwoli wyjaśnienia, w filmie pada parę razy określenie "postawić kreskę nad T". Otóż tak nazywany jest manewr, w którym nasz okręt przepływa przed dziobem lub za rufą atakowanego okrętu i wali weń ze wszystkich dział burtowych. Wtedy cały impakt uderzenia idzie wzdłuż pokładu wrogiego okrętu masakrując wszystko po drodze, szczególnie ożaglowaniu się dostaje (czytałem i oglądałem Horatio Hornblowera, poza tym w cyklu Honor Harrington są też odwołania do tej taktyki). W AC4 wychodzi to idealnie.

Przez większość filmu, niżej podpisany ignoruje "well placed shots" oznaczone trójkątem - dopiero pod koniec walki skumałem o co chodzi :) (a trzeba przetrzymać trójkąt, wtedy z jednej z armat się przyceluje i odda strzał - efekty są dużo bardziej druzgocące dla atakowanych niż takie strzelanie z własnego przycelowania. ALE! Mimo tego bawiłem się świetnie - do oglądania czego - zapraszam!



Yaaarrrrr!


Komentarze

  1. Właśnie przystawiam się do napisania recenzji nowego Assassin Creeda no moim blogu. Jestem grą wprost oczarowany, wszystko zasługuje na pochwałę, to wielka zasługa zrobić kolejną grę z serii i cały czas atakować graczy innowacjami i ciągłym polepszaniem rozgrywki. Wreszcie mogą poczuć się w grach jak prawdziwy pirat :)

    OdpowiedzUsuń
  2. no :) tylko do prawdziwego "PRAWDZIWEGO" pirata brakuje pvp. Wyobraźmy sobie - jest jak w EvE. W Havanie statków od groma, że wpłynąć się nie da, handel kwitnie, po wypłynięciu na wody "czerwone" wkraczasz na tereny, gdzie tylko się czają by rozpocząć walkę :D Fajny ten blog masz, dodany do linków.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Martwa przestrzeń...

Umarła Vita, niech żyje Vita!

Fallout - jak to się zaczęło