Łatwo przyszło, łatwo poszło i przyniosło wojnę ;)

Z Erebem, w stealh bomberach, lecieliśmy od systemu do systemu w regionie 0.0 Providence szukając szczęścia - czyli pvp, które moglibyśmy wygrać ^_^. Dosyć żmudne zajęcie, ale jako, że obaj mieliśmy już wprawę w skanowaniu, system, kto skanuje co, szło całkiem sprawnie. Chcieliśmy zacząć do ataku na battlecruisera, bo poza moimi przygodami - Ereb jeszcze nie miał doświadczenia w takim ataku. Stąd battleship, mógł być trochę trudniejszym orzechem do zgryzienia jak na pierwszy raz.

Battlecruiser typu Harbinger migał nam w skanie, ale nie mogliśmy go zlokalizować z początku: nie było, go na żadnych pasach asteroid. Musiał być na anomalii. Tych było w tym systemie wyjątkowo dużo, ale szybko zawęziłem obszar poszukiwań i za trzecim razem miałem już pewność, że go trafimy.

Gdy przylecialem na miejsce, był. 70km ode mnie, więc płynąłem powoli, a Ereb już warpował na mnie. Płynąłem w kierunku naszej ofiary, cały czas w niewidzialności, obserwując jak walczy, niczego nie świadoma z czterema NPCami. Po chwili trzema.

Cholera, nie wystartuję za wcześnie, bo jak niedawno - nie zdążę i mi zwieje. Czekałem cierpliwie na dogodną pozycję.

Gdy byłem już 35 km od niego, stwierdziłem, że dam radę go złapać.

Cloak-off, MWD, orbit 20km, targeting, torpedy, przepalam punkt i...

...TORPEDY, PRZEPALAM PUNKT...
...TORPEDY, PRZEPALAM PUNKT... no co jest do CHOLERY!!!! 30km, 28km, 25km!!!

ŻADNA z ikon nie miga.
Nie lecą torpedy, cel nie jest złapany.
Gorączkowo mówię do Ereba, nie mogę go złapać!!!, a Ereb - miałeś atakować z bliska! Sam mówiłeś!!
A ja: no przecież jest już od dawna w zasięgu i NIC się nie dzieje!!!! Fuck... ucieka!

Ereb mi już nie odpowiedział. W zamian za to, NPCe zaczęły strzelać do mnie i po chwili:

CONNECTION LOST
CONNECTION LOST
CONNECTION LOST
CONNECTION LOST
WTF???????? nożkurrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrr, rozjebią mnie!!!

- krzyczę do mikrofonu, ale po chwili dociera do mnie, że Ereb mnie nie słyszy, bo wogóle padła mi sieć.
Jak mnie rozwalą raty, to pierdolę, nie gram dziś!!

Trochę trwało zanim przywróciłem sieć i zalogowałem się ponownie. Jakieś 5, może 10 minut.
Zły jak osa, pełen złych przeczuć odpalam znów grę i... widzę, że wciąż siedzę w mojej Manticore zamiast w spodziewanym jajku, tj. mojej Bojowej Kapsule Zagłady. Czyli - nie jest źle! :)

Swoją drogą, to cholerny pech - disconnect na początku walki. Dobrze, że NPCe mnie nie rozwaliły, bo to już byłoby przegięcie. Przypomniało mi się, jak z rok temu, w podobnych okolicznościach straciłem stealh bombera typu Purifier, tym razem z jajkiem, bo akurat warpowałem na ciężko obsadzone statkami i bańkami wrota, gdzieś w głębi regionu 0.0 Syndicate. Wściekłem się wtedy zdrowo. Bo strata w walce to ok, ale disconnect???

Tym razem miałem szczęście. I polecieliśmy dalej. Bo Harbinger się schował na stacji, więc w tym systemie, nie mamy już czego szukać.

*


BAAANG!!! ^_^
Ładny kill! - mówili ludzie po chwili.

A doszło do niego zupełnie przypadkowo - rutynowe sprawdzenie pasków asteroid, podleciałem z ciekawości i patrzę, młody pilot, więc pójdzie łatwo, albo uciekniemy. Ereb doleciał i po chwili byłem już w pozycji do ataku.

Złapałem!
Torpedy poszły, 1... 2... 3... i cel mi znikł.
WTF???

Aaaaaaa... wszystko ok. Znikł, bo go ubiliśmy :)
Gdy zajrzeliśmy do wraku, okazało się, że tam jest skarbów więcej niż byliśmy w stanie zmieścić w naszych małych bombowcach! Więc zabraliśmy co się dało, a resztę zostawiliśmy. Plan był taki, by dowieźć to gdzieś bezpiecznie, a potem wrócić i polować dalej.

Niestety, nasze plany pokrzyżowali wściekli mieszkańcy okolic. Najpierw wpadłem ja w bańkę i w panice (bo miałem na pokładzie stuffu za 170 mln) zamiast zrobić to co zwykle się robi w takich sytuacjach - czyli uciec z głową - zacząłem uciekać na oślep. Skończyło się zaskramblowaniem, co wyłączyło mi napęd MWD   i byłem ugotowany. Więc zacząłem się bronić, przy okazji odkrywając, że torpedy zrobią kuku i mniejszym statkom, ale niestety, nie wystarczająco by przeżyć takie spotkanie (podziwiajcie loss-maila bombowca za 250 mln ;)):

straciłem manticorę, ale niszczyciel klasy Interdictor typu Sabre dostał też zdrowo - objechałem go do połowy zbroi. Więc ten, z ZAZDROŚCI, że moje torpedy porysowały mu lakier, ubił moją kapsułę na śmierć posyłając mojego klona i fundując Ezoko POD-Express wprost do bazy Audaerne w hi-sec, zaledwie 41j od tego miejsca. FUUUUUUUUUCK! 140 mln w kapsule poszło psu w dupę, bo miałem w tym klonie kilka zmyślnych implantów  :(

Ereb przez chwilę miał więcej szczęścia niż ja, ale zaczęli go gonić. W panice, nie uciekł na safe spota, lecz na wrota inne, w innym systemie i tam go dopadło duo w postaci battlecruisera typu Talos oraz kolejnego interdictora typu Heretic. Zafundowali mu zapłatę za grzechy i exterminację jego kapsuły, posyłając jego duszę w dalekie strony...

Reasumując:
- 1 ładny kill,
- 1 ładny łup,
- 2 stealh bombery stracone
- 2 kapsuły rozjechane przez walec zemsty
- radość z jazdy... BEZCENNA ^_^

No i jestem ostro w plecy, Ereb też, ale nie złamało to naszego ducha i finansów.

Za to walec zemsty się nie zatrzymał!
Otóż okazało się, że w tym regionie 0.0 panują jakieś dziwne (CHORE i LAMERSKIE) zasady, pt. NRDS - Not Red Don't Shoot. WTF? Czyli, nie strzelają do nikogo kto nie jest ich wrogiem, lub nie jest piratem. W sumie zacne.

Ale ja przyzwyczajony jestem do naturalnego dla 0.0 porządku rzeczy, czyli zasady NBSI - czyli Not Blue Shoot It. Prostej zasady, oznaczającej "nie jesteś z nami, to jesteś przeciwko nam". W tej grze nie ma "neutreali" :) więc każdy jest wrogiem. Proste. W Providence niestety nie...

Bo jak się później dowiedziałem, kolesie z tego regionu wypowiedzieli całej Kozie wojnę i każdy jest ich wrogiem i ma kill on sight.

Cóż mogę rzec... OOOPSSSS ;) Ale ja, wieczny optymista traktowałbym to jako opportunity, a nie karę :) Celów nigdy nie za wiele ;).

Zupełnie przypadkowo, całe zdarzenie nieszczęśliwie zgrało się z moją wcześniejszą decyzją opuszczenia Kozy i przejścia do Thirtyplus. Cóż mogę rzec...

Podziękowania dla KOZY!

Chłopaki, niniejszym, tu, chciałbym wszystkim Wam podziękować za wspólnie spędzony czas i wspólne latanie, lanie milicjantów z minmataru i rozmowy na team speaku. To był naprawdę wspaniały okres! 
Za sprowadzenie kill on sight, zupełnie nieświadomie - big sorrry, ale EvE to bloody game, a ja już taki krwawy wilk jestem, że w bitewnym szale patrzę tylko na to, że jeśli ktoś jest na moim overview do pvp to taki ktoś ma pecha, hahahaha!

Jeszcze raz wszystkim dziękuję!
Fly dangerous!!


Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Martwa przestrzeń...

Umarła Vita, niech żyje Vita!

Fallout - jak to się zaczęło