Mobilnie i karciano

Przez paręnaście tygodni eksplorowałem gry na Playstation Vita. Nie, nie tytuły AAA (tak, Uncharted Złota Otchłań wciąż czeka, a Gravity Rush ledwo zaczęte) tylko popierdółki. Początkowo zachłysnąłem się tower defensami (Pixel Junk Monsters HD ograne dzięsiątki razy), indykami (Proteus!) i sprawdzaniem różnych dziwnych gier (tak, Akiba's Trip w to wliczmy) by wreszcie dobić do MOBA Invoker's Tournment (beznadziejnie nudny klon LoL'a) oraz Destiny Of Spirits.

Destiny of Spirits okazała się grą, gdzie toczymy zręcznościowe pojedynki 3 vs 3 z AI, przy użyciu avatarów (spirits). Różniastych. Smoki, bogowie, bohaterowie innych gier. Avatary należy rozwijać, by były silne i dawały radę na arenach, które rozsiane są po wielu obszarach, obszary w regionach, a regiony po Ziemi. Gra jest online, lecz inni gracze pełnią tu rolę handlowo-wymienno-wsparciową. Gra jest prosta jak budowa cepa i... wciąga. Mnie wciągnęło na 10 dni pod rząd, gdzie walczyłem, kolekcjonowałem awatary, rozwijałem je, gromadziłem przyjaciół... Z ciekawostek, z okazji 10 lecia Killzone, w grze pojawiły sie awatary z tej gry. Dostałem szturmowca i snajpera, rozwinąłem je do kilkunastu poziomów, i używałem głównie do walk z bosami - regionalnymi lub w ramach inwazji... mikołajów (a właściwie mikołajek :)). Bosski (bośnice? lub szefowe ;)) w czerwono białych czapkach i kieckach, mangą rysowane były trudnymi przeciwniczkami, ale po ustaleniu bardzo prostej taktyki - szybko padały. Gra szybko stała się cyklem: logowanie, zebranie nagród, zakupienie awatarów, polowanie na awatary, wreszcie - walka o obszar oraz walki z bosami. Po świętach, Mikołajki się skończyły i przyszła pora na event "Inwazja z Killzone". Tu, bossami okazali się Helganie, w towarzystwie stronników (drony, mechy). Ciekawostka, ale po 10 dniach gra poleciała z konsoli.

Potrzebowałem innej gry mobilnej.

Maciek mi paręnaście (dziesiąt?) razy podsuwał, recenzował, battlereportował Hearthstone. A ja się broniłem. Ba, nawet wymyśliłem teorię, że ja nie jestem graczem karcianym, ino figurkowym, więc nie ma szans, by gra karciana mi się spodobała!

Żyłem w tym przeświadczeniu do wczoraj. Na PS Vita sprawdziłem wszystko co się dało, grać zdalnie na PS4 mi się nie chciało, a żona okupowała BBC Knowledge. Co by tu... Tablet Galaxy Tab 3, który służy mi jako book-reader i video-watcher przykuł mój wzrok. I przypomniałem sobie o Hearthstone...

Stwierdziłem, a co mi tam! Sprawdzę, w końcu jest za free i NA PEWNO mi się nie spodoba.

Gra gada po polsku, a niektóre gnomy i krasnoludy po...śląsku! Ujęło mnie to od razu, albowiem uwielbiam gry zlokalizowane i z dubingiem. No i grafika, jako żywo stanęły mi przed oczami sceny z Warcraft 2 (nie miałem okazji grać w WoWa) oraz Magic The Gathering (kiedyś grałem w tę karciankę, ale w końcu poszła na allegro). Najbardziej podobała mi się stareńka Doom Trooper, ale to było w czasach dawnych...

Hearthstone ujął mnie solidnym wykonaniem. A potem, przytrzymał przy kolejnych meczach treningowych prowadzeniem za rękę, dowcipnymi radami jak grać i jak wygrywać, oraz wreszcie - wygrywaniem! Gra mi się... spodobała.

Bardzo!

W czasie meczy treningowych, które sobie robiłem dziś, siedząc w Coffee Heaven czekając aż mi zrobią hamulce w aucie, Karczmarz (sympatyczny krasnolud, który jest naszym trenerem) zaproponował pojedynek online! "Ja, nieopierzony karciankowy noob - mam się prać online z jakimś mega wyjadaczem, który zrobi mi jesień średniowiecza???" - taka była moja pierwsza myśl. A druga "aaa, co mi tam!". I poszło.


Pierwszy pojedynek - wygrałem! Drugi też! Trzeci... niestety nie:


Ale dało mi to do myślenia, jak niewiele trzeba by dostać wklepy. Szczypta dobrej taktyki i trochę szczęścia i boooom zdarza się po naszej stronie. Chcąc się uczyć oraz chcąc zdobyć paczkę-nagrodę (tak, gra wspaniale nagradza nasze starania: to karty, to złoto, to paczka - nawet za przegraną - podoba mi się to, gracz musi się poczuć kimś wyjątkowym!) nie odpuszczałem online.

Kolejnym pojedynkiem był koleś, którego zapędziłem w kozi róg. Gdy kończył mu się czas:


...odszedł. Albo może padło mu połączenie? (tia, na pewno ;) bloody quiter! Dał mi wygrać walkowerem, a gra nagrodziła mnie paczką :))

Potem spróbowałem stworzyć sobie talię (przypomniały mi się czasy Magic'a i Doom'a! Yaaay!!! :D). Talia mi się podobała, ale bardziej pewnie Szamanowi Thrallowi sterowanemu przez Karczmarza, który wklepał mi strasznie w przygodzie treningowej! Wróciłem do podstawowej talii i moja Magiczka dała mu popalić (nie odblokowałem jeszcze wszystkich klas, postanowiłem wymaksować wpierw jedną klasę).

Cóż mogę powiedzieć... gra mnie ujęła, złapała, przytrzymała i naklepała! I chcę w nią grać! Ale zanim to zrobię, wyślę kolejną porcję bluzgów Maćkowi, jakim to on jest ZŁYM człowiekiem. Tak, bardzo złym. Przez niego zamiast grać w Dragon's Age Inquisition*, to patrzę na taba i myślę o cholernych kartach! :)

* by nie było, że znów porzucam grę - DAI zajęło mnie na 52h już i jest coraz lepsze! Będzie recka, Soon (TM)!

I to tyle na dziś.

Komentarze

  1. Hehe, zaraz ide to sprawdzic :-) Pozdr. /Dab3r

    OdpowiedzUsuń
  2. sprawdź! Btw, na battle.necie mam ksywę ezronymius, a wczoraj wreszcie mi poszło online i jestem AŻ na 23 levelu w rankingu ;-)) (25 to level startowy). No i równie dobrze gra się na lapku. Gierka jest cross-platformowa!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Martwa przestrzeń...

Umarła Vita, niech żyje Vita!

Fallout - jak to się zaczęło