Gry, gry, gry...
Na pierwsze urodziny dostałem ekstra talię Piatnika. Do brydża. Nienawidzę gier karcianych, nawet kilka romansów z karciankami (Doom Trooper, Magic: the Gathering, Warhammer 40000) mnie nie przytrzymało przy nich na długo.
Ale lubię grać. Kiedyś - w planszówki, potem w bitewniaki figurkowe (napiszę o nich kiedyś). W międzyczasie - w gry komputerowe. Do niedawna, wiodłem prawie poukładane życie, w którym wykrawałem parę godzin w tygodniu na dość zaawansowane granie w EvE-Online. A czasem też, grałem z Maksem i w gry Maksa na pececie. Z różnym skutkiem. Ile było płaczu, gdy nowa gra, owoc wyprawy z dzieckiem do marktu czy empika, albo nie instalowała się, albo nie uruchamiała się, bo potrzebna była n-ta aktualizacja sterowników graficznych. Zmora. Złamana obietnica dziecku, rozczarowanie i nerwy, a czasem przez dwie godziny walka, by grę uruchomić.
Gdy ulubiona gra Maksa - Test Drive Unlimited zaczęła tak przycinać, że nie dało się grać (a o zubożeniu grafiki nie było mowy, bo malec, nauczony pewnej już estetyki graficznej, nie godził się na obcięcia rozdzielczości czy generalnie - pixelozę) wpadłem na genialny w swej prostocie (i początkowo - taniości) pomysł: kupić konsolę!
Kolega (siedzący w światku konsol - również jako developer gier) polecił Playstation 3. No i poszło. Maks oczywiście z początku ani nie chciał słyszeć o graniu na konsoli - Colin McRae Dirt w wersji konsolowej był dla niego "niegrywalny"- uboga, przycinająca wersja z naszego rachitycznego PC mu bardziej się podobała. Bo tam miał klawiaturę, a pad był dla niego obcy. Ale... kropla drąży skałę. Do tego odpowiednio dużo rozmów ("bo widzisz - na konsoli gra się nie zawiesi, a na komputerze - tak, bo ten zawsze coś dogrywa, ma wirusy i wogóle"), dziecko przestawiło się na konsolę.
A co to ma wspólnego z moim graniem? Okazało się, że przebarwny świat konsolowych gier, o opadającej-z-wrażenia-szczęce-grafice, stał się większym magnesem, niż powolne budowanie swej kariery i community w Eve-Online. Zauważyłem, że 'atak adrenaliny' z walk PVP w Evie nie jest już tak ciekawy, jak szaleńcze wyścigi w Motorstorm czy Burnout Paradise. I tu pojawił się problem.
Jak to połączyć? Jak narazie... EvE leży. A ja się katuję Falloutem 3. Pościągałem dema z PSN i stałem się wiernym czytelnikiem PSXExtreme i NEO+. Nawet, przez przypadek kupiłem En Garde (nigdy więcej!) jak byłem "na głodzie", gdy lektura aktualnych numerów w/w gazetek dobiegła końca. Odkryłem, że pół godziny w Motorstorma daje więcej frajdy, niż 2h spędzone na... oczekiwaniu na akcję w Eve. Metal Gear Solid Online oczarowuje swoimi możliwościami w szybkiej akcji z wymiataczami z sieci. Z team playem i komunikacją online przez mikrofon i słuchawkę. Ale w odróżnieniu od EvE - tu akcja będzie szybka, i równie adrenalinowa. I pewnie frustrująca, ale co tam. Oh, Eve...
Trwający już pół roku eksperyment z Playstation 3 spowodował, że w EvE Online, od 3 miesięcy gram... offline. Zmieniam skill'e i kupuję oraz sprzedaję towary (co na szczęście buduje to budżet do pvp, więc w sumie… zyskuję). Wróciłem też do swej dawnej korporacji, zgredów po 30tce - Blueprint Haus. Wiem, że za jakiś czas, magnes bezkresnej przestrzeni mnie przyciągnę, i moje EvE odżyje, a wraz z nim moje english skills (gadany angielski - główny powód, dla którego warto grać w onlineówki, pod warunkiem, że będzie się w angielskojęzycznej korporacji).
A Maks? Przestawił się na konsole, a na pececie odpala jedynie gierki flashowe i od czasu do czasu onlineówkę Tales of the Pirates. A gdy już bierze w swe pięcioletnie łapki pada - to masteruje poziomy w Lego Indiana Jones. Tu muszę sie pochwalić, bo razem, ukończyliśmy całą grę, a dodatkowo synek odkrył ukryty poziom Ancient City i znalazł postać Hana Solo. A teraz ma 58 odblokowanych postaci i przechodzi poziomy bardzo sprawnie i szybko, by dojść do swych ulubionych plansz. Bez obaw, nie tylko samą konsolą on żyje. Gra zainteresowała go klockami LEGO. Coraz częściej próbuje budować no i przerabia ludzików LEGO na postacie z gry. Ostatnio rządzi budowanie zrujnowanej świątyni i zabawa w pływające kamienie w lawie, tj. w dywanie, po których skaczą Indiana Jones, Barranca, Pancho gonieni przez żołnierzy, szkielety i obcych.
Dużo na raz w jednym poście i myślę, że ten 4ty blog będzie żył dłużej niż te poprzednie, monotematyczne. Bo tu, moje gierowe kłopoty dostarczą mi więcej tematów do refleksji. Bo najważniejsza jest rodzina. I dom. A gra dla mnie jest jak książka, czy film. Czasem trzeba się w nią zagłębić. A czasem podzielić, choć moja lepsza połowa nie chce o tym słyszeć ;-).
Ale lubię grać. Kiedyś - w planszówki, potem w bitewniaki figurkowe (napiszę o nich kiedyś). W międzyczasie - w gry komputerowe. Do niedawna, wiodłem prawie poukładane życie, w którym wykrawałem parę godzin w tygodniu na dość zaawansowane granie w EvE-Online. A czasem też, grałem z Maksem i w gry Maksa na pececie. Z różnym skutkiem. Ile było płaczu, gdy nowa gra, owoc wyprawy z dzieckiem do marktu czy empika, albo nie instalowała się, albo nie uruchamiała się, bo potrzebna była n-ta aktualizacja sterowników graficznych. Zmora. Złamana obietnica dziecku, rozczarowanie i nerwy, a czasem przez dwie godziny walka, by grę uruchomić.
Gdy ulubiona gra Maksa - Test Drive Unlimited zaczęła tak przycinać, że nie dało się grać (a o zubożeniu grafiki nie było mowy, bo malec, nauczony pewnej już estetyki graficznej, nie godził się na obcięcia rozdzielczości czy generalnie - pixelozę) wpadłem na genialny w swej prostocie (i początkowo - taniości) pomysł: kupić konsolę!
Kolega (siedzący w światku konsol - również jako developer gier) polecił Playstation 3. No i poszło. Maks oczywiście z początku ani nie chciał słyszeć o graniu na konsoli - Colin McRae Dirt w wersji konsolowej był dla niego "niegrywalny"- uboga, przycinająca wersja z naszego rachitycznego PC mu bardziej się podobała. Bo tam miał klawiaturę, a pad był dla niego obcy. Ale... kropla drąży skałę. Do tego odpowiednio dużo rozmów ("bo widzisz - na konsoli gra się nie zawiesi, a na komputerze - tak, bo ten zawsze coś dogrywa, ma wirusy i wogóle"), dziecko przestawiło się na konsolę.
A co to ma wspólnego z moim graniem? Okazało się, że przebarwny świat konsolowych gier, o opadającej-z-wrażenia-szczęce-grafice, stał się większym magnesem, niż powolne budowanie swej kariery i community w Eve-Online. Zauważyłem, że 'atak adrenaliny' z walk PVP w Evie nie jest już tak ciekawy, jak szaleńcze wyścigi w Motorstorm czy Burnout Paradise. I tu pojawił się problem.
Jak to połączyć? Jak narazie... EvE leży. A ja się katuję Falloutem 3. Pościągałem dema z PSN i stałem się wiernym czytelnikiem PSXExtreme i NEO+. Nawet, przez przypadek kupiłem En Garde (nigdy więcej!) jak byłem "na głodzie", gdy lektura aktualnych numerów w/w gazetek dobiegła końca. Odkryłem, że pół godziny w Motorstorma daje więcej frajdy, niż 2h spędzone na... oczekiwaniu na akcję w Eve. Metal Gear Solid Online oczarowuje swoimi możliwościami w szybkiej akcji z wymiataczami z sieci. Z team playem i komunikacją online przez mikrofon i słuchawkę. Ale w odróżnieniu od EvE - tu akcja będzie szybka, i równie adrenalinowa. I pewnie frustrująca, ale co tam. Oh, Eve...
Trwający już pół roku eksperyment z Playstation 3 spowodował, że w EvE Online, od 3 miesięcy gram... offline. Zmieniam skill'e i kupuję oraz sprzedaję towary (co na szczęście buduje to budżet do pvp, więc w sumie… zyskuję). Wróciłem też do swej dawnej korporacji, zgredów po 30tce - Blueprint Haus. Wiem, że za jakiś czas, magnes bezkresnej przestrzeni mnie przyciągnę, i moje EvE odżyje, a wraz z nim moje english skills (gadany angielski - główny powód, dla którego warto grać w onlineówki, pod warunkiem, że będzie się w angielskojęzycznej korporacji).
A Maks? Przestawił się na konsole, a na pececie odpala jedynie gierki flashowe i od czasu do czasu onlineówkę Tales of the Pirates. A gdy już bierze w swe pięcioletnie łapki pada - to masteruje poziomy w Lego Indiana Jones. Tu muszę sie pochwalić, bo razem, ukończyliśmy całą grę, a dodatkowo synek odkrył ukryty poziom Ancient City i znalazł postać Hana Solo. A teraz ma 58 odblokowanych postaci i przechodzi poziomy bardzo sprawnie i szybko, by dojść do swych ulubionych plansz. Bez obaw, nie tylko samą konsolą on żyje. Gra zainteresowała go klockami LEGO. Coraz częściej próbuje budować no i przerabia ludzików LEGO na postacie z gry. Ostatnio rządzi budowanie zrujnowanej świątyni i zabawa w pływające kamienie w lawie, tj. w dywanie, po których skaczą Indiana Jones, Barranca, Pancho gonieni przez żołnierzy, szkielety i obcych.
Dużo na raz w jednym poście i myślę, że ten 4ty blog będzie żył dłużej niż te poprzednie, monotematyczne. Bo tu, moje gierowe kłopoty dostarczą mi więcej tematów do refleksji. Bo najważniejsza jest rodzina. I dom. A gra dla mnie jest jak książka, czy film. Czasem trzeba się w nią zagłębić. A czasem podzielić, choć moja lepsza połowa nie chce o tym słyszeć ;-).
Komentarze
Prześlij komentarz