Starych legend czar

Gdy browsowałem w czwartek po Playstation Store, wzrok mój przykuł tytuł Syndicate Wars. Po bliższym przyjrzeniu się odkryłem, że była to druga część niesamowitego Syndicate firmy Bullfrog, gry w którą zagrywałem się na Amidze, oraz PSXowa wersja drugiej części, w którą trochę pogrywałem na PCta.
I wspomnienia uderzyły jak huragan. Pomyślałem sobie, jak niesamowity klimat tworzyła gra Syndicate. Potem, zastanowiłem się, jakie gry, w czasach mej gierczanej przyszłości grałem i jakie zapamiętałem, właśnie ze względu na magię, klimat czy magnes, który przyciągał mnie by grać. Zobaczmy...
Atari 800xl
Feud, to gra o alchemikach. Niesamowita jak na tamte czasy grafika, fabuła oraz duży i skomplikowany świat. Zbierało się różne zioła, które wrzucało się do kociołka i warzyło się czary. A to wszystko poto, by pokonać swojego konkurenta, drugiego alchemika, który rościł sobie prawo do okolicy, w której mieszkaliśmy. Oczywiście, nie było łatwo. Czarnoksiężnik wysyłał ku nam golemy czy inne stwory, by nas pognębić i przeszkodzić w alchemicznym dziele. Miód! I pamiętam, jak trzęśliśmy się z bratem, gdy po 28 minutach, ładowanie gry dobiegało końca. Praktycznie, wszystko na bezdechu i chodzenie na palcach po pokoju, by magnetofon Atari nie popełnił błędu. I by gra się wczytała!
Amiga 500
Tu, rządziły rpgi. Dungeon Master, niesamowita seria Eye of the Beholder, której wszystkie trzy części grałem z uporem maniaka wiele razy, wreszcie seria ze świata Forgotten Realms, z której ostatnia część, Pools of Darkness wciągnęła mnie ogromem świata, możliwościami taktycznymi, wreszcie zawiłą i skomplikowaną fabułą, wielowątkowością i pobocznymi questami. Jednym ze smaczków, był... zamtuz, w którym strudzeni bohateriowie mogli podreperować swe morale. No i wreszcie seria Ishar. Francuski twór firmy Silmarils, który przenosił gracza z dusznych podziemii na otwarty świat. Od łąk, poprzez miasta, aż do okrytych śniegiem gór czy podróż o tysiące lat w przeszłość! I piękna, jak na tamte czasy grafika. Przez chwilę też, zachwycałem się niesamowitym graficznie Blade of Destiny, gry rpg z wielkim otwartym światem, skomplikowanym systemem umiejętności i współczynników i świetną fabułą. Niestety, ze wględu na parę bugów, giery nie ukończyłem, ale wiele tygodni była u mnie na topie.
Jednak nie fantasy było grą, która zmiarzdżyła mnie swoim klimatem, rozmachem, grafiką, fabułą i smaczkami (lub okropieństwami) ukrytymi w różnych lokacjach. Książki w bibliotece, mnóstwo przedmiotów, faces of death, tajemnicze morderstwa i zagadki. Wreszcie stwory czające się ciemnościach i ciągłe uczucie strachu. To była domena niesamowitej gry, jaką była Elvira II - the Jaws of Cerberus. Poniżej, gameplay z tej gry (polecam pierwsze 5 minut by odświeżyć sobie wspomnienia! Polecam też okolice 8 minut 10ciu sekund no... 3 godziny i 13tej minuty):
Wreszcie dochodzimy do klimatów science fiction. A konkretnie - cyberpunk. To były dwie gry. Wspomniany na wstępie Syndicate. Oraz Hired Guns. W obu, sterowało się oddziałem 4 agentów, mających do wykonania zadanie. Syndicate to gra w którym lądowaliśmy w tętniącym życiem mieście, pełnym uliczek, domów, centrów handlowych i estakad mieście. Celem było zniszczenie czegoś lub kogoś, a dźwięku miniguna i animacji, jak nasze figurki odsłaniają długie płaszcze i dobywają broni, nie zapomnę chyba nigdy. A początek gry, intro, było dziełem sztuki samym w sobie:
Hired Guns było inne. Ekran podzielony na cztery części, w każdej widok a'la Dungeon Master czy Elivra (czyli widok statycznego 3D). Niesamowita muzyka i grafika oraz świat - brutalny, który musieliśmy zdobywać spluwą i granatem, obfitował w dużo akcji. Adrenalina się podnosiła w miarę gdy wkraczało się do kolejnej bazy czy podziemii. Cechą szczególną było to, że gra nie odbywała się w jednej płaszczyźnie. Częstokroć można było wpaść do dziury w ziemi i odkryć, że właśnie wpadło się do głębokiego kanału wypełnionego wodą, a w oddali majaczy rekin. Albo wspiąć się na jakiś pomost i z niego atakować stwory, które właśnie mają na nas ochotę. Miodne były pułapki, automatyczne działka czy pola minowe. Duży wybór różnych postaci oraz lokacji sprawiało, że HG miało coś, co wzbudzało niepokój, coś co kazało grać ;-). Były inne gry, podobne trochę, czasem i o lepszej grafice (np. Perihelion), ale właśnie gunsów wspominam najmilej. Poniżej, fragment gry:
Oczywiście, nie mogę nie wspomnieć o Ufo Enemy Unknown. Ale, to już nowy rozdział gier. Grałem w nią i na Amidze i na PC. Ta strategia-taktyka, w której, kierowaliśmy agencją do badań i walki z UFO, wymagała od nas zarządzania bazami, polowaniami na spodki latające, rozwojem technologii i wreszcie wysyłaniem swoich ludzi w miejsca aktywności bądź lądowań (katastrofy) ufo. Wtedy, zmieniał się charakter gry i mieliśmy do czynienia z taktyczną turówką. To gra przy której spędziłem wiele, wiele godzin. Jej druga część X-Com Terror from the Deep okazała się równie świetna jak poprzedniczka, lecz utraciła w moich oczach trochę z pierwotnego klimatu. Bo jakaś podmorska paskuda nijak się miała do szaraka, uzbrojonego w plasma gun, który właśnie wychodził z ufo, które wylądowało na farmie. 
PC
Era peceta, była dla mnie zachłyśnięciem się grami na engine Duke Nukem 3D. Oczywiście, grałem i w to i w Quake i inne gierki 3D, ale nic mnie nie wciągnęło tak bardzo jak Blood. Pamiętam, że razem z bracholem graliśmy w Blooda na dwa pecety, połączone przez kabel RS232. W trybie kooperacji, w najwyższym poziomie trudności, przeszliśmy całą grę, aż do poziomów bonusowych. Pamiętam, jakie wrażenie na nas wywarł poziom In the flesh. Ruchome, krwawiące ściany, dziwne stwory i odgłosy... tak, zgodnie z tytułem byliśmy gdzieś, w jakimś gigantycznym ciele. Pamiętam, że był to jeden z ostatnich poziomów, do jakiego dotarliśmy. Przestaliśmy grać, gdy pixelowate tekstury gry zaczęły nam się śnić po nocach ;-). Blood 2 już nie był taki klimatyczny. Akcja osadzona w przyszłości vs lata 20te XX wieku z części pierwszej, brak kultystów i klimatu "dekadenckiej magii" (który przypominał nam Elvirę) - to już nie było to.
Oczywiście potem były i startegie (Age of Empires, Civilization III, Warcraft, Starcraft, BattleIsle) oraz rpgi (Dark Sun, Fallout) czy mix obu gatunków - Heroes Of Might and Magic III, ale największe wrażenie na mnie, wywarła gra, twórców Fallouta - Arcanum: Przypowieść o Maszynie i Magyi. Tak rozległego i złożonego oraz wolnego świata nie miała żadna z gier w jaką grałem (nawet Fallout 2). Gra, poprzez osadzenie świata w steampunku, łączyła to co lubię najbardziej -dekadencki klimacik w niesamowitym otoczeniu. Orki napadające na pociąg, w którym magowie, jadą w specjalnie izolowanym wagonie! Damulka, ubrana w suknię z karabinem snajperskim własnego pomysłu i uzbrojona okulary, wykonane przez krasnoludzkiego mistrza z Tarantu, stolicy świata. Codzienna gazeta. Zacofane królestwo, dziwne, wiszące na drzewach miasta elfów i nawiedzone o północy przez duchy gościńce. Wrak pirackiego statku, na którym zalęgły się zombie i maszyna bojowa krasnoludów, do której należy zdobyć paliwo. Wreszcie, jednym z ciekawszych doświadczeń, było muzeum historii naturalnej w Tarancie, gdzie jednym z eksponatów była dwugłowa krowa oraz sejf, ktorego nikt nie mógł otworzyć. Smaczkiem był fakt, że sejf zawierał notatkę o dacie swej produkcji AD2241 (albo coś koło tego), a wg naukowców ze świata Arcanum - był starszy, niż najstarsze rękodzieła krasnoludów! Piękne nawiązanie do Fallouta w tej grze, eh! (podobnie zresztą jak easter eggi w Falloucie) Dobrze, że można gierkę jeszcze zdobyć, bo właśnie się na nią napaliłem :D Ba, mapę do świata Arcanum mam wciąż w katalogu głównym My Documents! Jakże smutnym na tym tle jest najnowszy Fallout, w którego narazie wogóle nie chce mi się grać.
Podsumowanie
Zastanawiam się, na ile takie uczucia, za parę lat, wywoływać będą gry w które grałem przez ostatnie parę lat? Sequele heroesów (IV i V), Settlersów (IV, V), Cywilizacji (IV) nie były już tym, czego doświadczało się kiedyś. Baldurs Gate wogóle mnie nie ruszyło. Podobnież kontynuacje queja, survival horrory (w nawiązaniu do Blooda) też nie poruszają (raczej wprost przeciwnie, swą dosłownością powodują u mnie obrzydzenie). A ostatnie parę lat, poza paroma tygodniami w singla - STALKER, to były gry online. ROSE Online, Rappelz, Voyage Century, Tales of the Pirates, wreszcie Eve-Online oraz mały skok w bok na multiplayera Call of Duty 2 utwierdziły mnie, że bez online'a ani rusz. Że wartość tkwi w community, we wspólnych akcjach. Że misje, dla samotnych graczy, to nie jest to, czego oczekuję od obecnych gier (dlatego dłuuuugo w EvE omijałem misje).
Lecz oto, historia zatacza koło. Mimo nastawienia się na multiplaya w MGS czy Killzone 2, lubię poznawać ten nowy, omijany dotychczas świat. Świat pełen intrygujących historii, ciekawostek i tajemnic, które można odkryć. Stąd, ciekaw jestem historii Snake'a jaką można odkryć grając w singla MGS. I im bardziej poznaję świat konsol, tym bardziej rodzi się ciekawość (co się stało w Folklore? Jak zakończy się Heavenly Sword?). Bo wszystkie one takie kolorowe i ładne ;-) A tak na poważnie, chyba podziękuję CCP za zmiany w kliencie do EvE'a. Zrodziło się we mnie mocne poczucie, że rozstaję się ze światem "zorganizowanych" onlineówek, na rzecz intymnego poznawania historii i światów opowiedzianych w grach obecnej ery, powoli, we własnym tempie, kiedy i jak chcę...
Niech żyje wolność!

Komentarze

  1. http://www.sinfest.net/archive_page.php?comicID=2836
    :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. lol :-) tak wygląda moja gra w MGSa ostatnio! Ni cholery nie mogę przejść dalej niż do pierwszego load-pointa w pierwszej misji... ale nie zrezygnuję z trybu "big boss hard".

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Umarła Vita, niech żyje Vita!

Fallout - jak to się zaczęło

Zróbmy sobie grę