Violet vs Snake

Violet
Czy lubię teatr? Czekaj... tak! Lubię home theater :)

Wczoraj zapodaliśmy drugi film w high definition. Ultraviolet na blue-ray'u. OMGHFC! Dżiiiiizaaaas! 1080p rządzi. Widać dużo, szczególnie tam, gdzie wcześniej się człowiek nie wpatrywał - np. odbicia w źrenicach, szybach, czy okularach. Ostre zestawienia kolorów, bez rozmycia czy przenikania się (to chyba zaleta tv - Toshiba Regza). Ale, dość o tech technikaliach (btw, tehnika to jak najbardziej poprawne słowo w... łotewskim).

Fabuła jak na film oparty o komiks - ok (nienawidzę adaptacji komiksowych, szczególnie tego co ostatnio "modne"). W miarę spójna i się trzyma mocno stylistyki nierealnych i fuksiarskich akcji, bo w końcu bohaterka jest nieczłowiekiem. Stylistycznie - ostro, kontrastowo. Jak okładki płyt KMFDM albo anime Casshern. Albo... Mirror's Edge. Gdyż podobna surowość w barwach (i czystość) cechuje miasto zarówno w grze jak i w filmie. A i bohaterka, Violet, z początku jest kurierem.
Walki przedstawione w filmie ogląda się jak balet. Są mocno zsynchronizowane, a zwłoki oponentów rozkładają się jak kwiaty, w formie symetrycznych figur, wokół ponętnej i idealnej aż do pojedynczej rzęsy - Violet. Jedną z cech wysokiej rozdzielczości są... włosy. Rzęsy. Nic nie jest rozmyte, można prawie se je policzyć. Ha! Nie obyło się bez product placement.

Wspaniałe widowisko! Trzymało w napięciu, do końca zarówno mnie, jak i moją lubą. Dość powiedzieć, że mimo późnej pory nie posnęliśmy, a to już sukces, którego wiele filmów nie doświadcza.

Snake
A po północy, wkroczył na scenę Snake. Solid Snake. Me dalsze zapoznawanie się z MGSem, kontynuuję w najtrudniejszym trybie. Nauka skutecznego poruszania się i strzelania idzie dobrze. Niestety, gra nie wybacza pomyłek, a AI wroga nie jest tępe. Akcje a'la Rambo - nie wychodzą, bo oni dobrze dają headshoty jak i mi czasem wyjdzie. Poza tym wróg wciąż jest w ruchu, zmienia pozycje i skutecznie kieruje się tam, gdzie ja robię hałas. Nie opanowałem jeszcze w ogóle CQC (close quarters combat) więc z reguły dostaję plombę i ginę.

Wczoraj, przez pół godziny przemieszczałem się to tu, to tam, strzelałem, zmieniałem pozycję, dwa razy o mało nie zginąłem. Poczułem się dumny, że już czuję się jak prawdziwy spec od spec-op'owej gierki. Zbyt śmiała akcja tuż pod nosem karabinu z APC, bez przyczajenia się i rozpoznania dalszej drogi spowodowała wpadnięcie na dwóch żołnierzy wroga. Strzał, pad, dead, end. Stwierdziłem, że idę spać. Adrenalinka huczała w żyłach i miałem wrażenie, że w ogóle nie mrugałem. Muszę coś z tym zrobić, bo szkoda ócz.

Take cover or die!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Umarła Vita, niech żyje Vita!

Fallout - jak to się zaczęło

Zróbmy sobie grę