Zombie

Jak się zapomni o życiu rodzinnym, o tym, że coś trzeba zrobić w domu, Homo Playerus może przeistoczyć się w zombie. Albo no-life'owca jak mawia mój przyjaciel. Kiedyś, miałem takie tendencje, szczególnie wtedy, gdy trafiała mi się "wolna chata". Gra od świtu do nocy, z przerwą na pracę. Gorzej, gdy zombie pojawia się, wtedy, gdy rodzina jest w domu. Na szczęście, zgodnie z zasadą "real life first" nie dopuszczam do tego. Ba, ostatnio nawet zwalczyłem zombie w sytuacji "wolnej chaty". Oczywiście, nie obeszło się bez pomocy mej lepszej połówki :-). A najlepsze jest to, że wpasowanie gier jako jeden z elementów życia zaczyna wychodzić mi coraz lepiej (tj. gry nie dominują nad innymi przyjemnościami, bo to, że nie dominują nad obowiązkami - tak jest już od dawna, i w tym obszarze notuję stały postęp).

Ostatnio miałem "wolną chatę" (parę dni). Udało mi się porozwieszać pranie, poprawić uszczelnienie kabiny prysznicowej, zdemontować stare i założyć nowe lampy w salonie (dwie ścienne, sufitowa), posegregować dokumenty (wcześniej porobić odpowiednie pod to zakupy), porobić porządki na szafach (pudełka zawierające stuff do figurek), wystawić parę aukcji na allegro oraz kupić, przerobić oraz zamontować rolety okienne w salonie. Jako, że zombie tak do końca nie zostało wyplenione - górę naczyń w zlewie zmyłem dopiero tuż przed przyjazdem małżonki z Maksem. Dodatkowo, obejrzałem DVD Iron Maiden Live After Death, przeczytałem 3 mangi (Full Metal Alchemist 6 i 7, Heat 1), skończyć Toma Clancy'ego EndWar oraz…. zatruć się Falloutem 3.

 W kwestii zatrucia. Normalnie, gdy od czasu do czasu siadam do gry (średnio co drugi dzień), to jest to godzina 22ga, 23cia (częściej) i siedzę tak do, pi*drzwi, kapkę po północy, z twardym deadline'em - 1 a.m. Deadline'u trzymałem się zawsze, nawet gdy w EvE-Online właśnie zaczynała się bitwa na 400 graczy. Ja mówiłem grzecznie "dobranoc" i wyłączałem komputer. Dawkowanie niewielkie, ale stałe. Wracając jednak do zatrucia. Jak człowiek chce to potrafi. Wszystkie w/w obowiązki oraz książki konsumowały mi czas tak powiedzmy do 21szej, 22giej. Czyli w miarę normalnie. Nienormalne było jedynie to, że wieczór w wieczór, był Fallout i kończyłem go punkt pierwsza w nocy. A nie był to czas w którym mogłem dzielić swą uwagę np. na pogawędkę z żoną. Tylko gra. No i przedobrzyłem - F3 poleci na półkę, a ja sobie zaaplikuję parę dni bez grania. A potem strzelę wyścig w Motorstormie.

A jak to robią inni?

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Martwa przestrzeń...

Umarła Vita, niech żyje Vita!

Fallout - jak to się zaczęło