BF4 - taktyka dwóch punktów w Naval Strike
No i stało się - era multiplayera zagościła u mnie na dobre, lecz trochę dzielę ją z singlami (AC Unity, bo Dragon Age Inquisition to przeszłość - po 80h i napisach końcowych udało mi się pozbyć tej gry, co do której mam mieszane uczucia). A era multiplayera objawiła się wpierw lutowym nawalaniem w Killzone Shadow Fall (całe 20h, czyli 4x więcej niż cały rok od kupna konsoli ;)). I zupełnie przypadkiem trafiłem na filmik o nocnych mapach w BF4 i się zaczęła podjarka na powrót (taaak, mówiłem, że BF4 odciągały mnie od KZ... mówiłem, bo to 100% racji jest - odciągnęła znów ^_^)
Taktyka dwóch punktów
Powrót po długim nie napawał mnie optymizmem. Nie mogłem ogarnąć map, poruszania się, strzelania. BYŁO INACZEJ niż w KZS. Tragicznie inaczej. Miejscami wydawało mi się, że non stop ginę. Kombinowałem z meczami (podbój, dominacja), mapami (nowymi), klasami i karabinami (bo mtar-21 mój ulubiony nie chciał się słuchać) prawie 45 minut - wreszcie olałem, odetchnąłem głęboko i... odpuściłem. Nie grę, ale spinę, jaka zaczęła mi narastać. A olśnienie przyszło na kolejnym podboju. Mapa Operacja Moździerz (Operation Mortar) - wylądowałem koło domku na plaży (bodajże punkt D) i postanowiłem się tego trzymać. Potem pojawił się Jacek, dołączył do drużyny, jakoś się tak złożyło, że dostałem dowództwo i postanowiliśmy trzymać się tego punktu. Bronić go za wszelką cenę. Gdy zbyt długo się nic nie działo, to robiliśmy krótkie wypady do pobliskich punktów C i E, ale D był naszym last man standem. I ani się obejrzeliśmy, a mecz zakończył się 16:0 dla nas (z 800:800) więc było naprawdę ostro.
W następnej mapie Zagubione wyspy (Lost Islands) postanowiliśmy zrobić to samo. Trzymaliśmy się wysepki z punktem B, z małymi wypadami do C (tzn. chyba jednym wypadem, bo było pierońsko daleko). Myśleliśmy przez chwilę by starym zwyczajem uderzać na każdy niezajęty punkt, ale raz - nie było czym, dwa obrona już zdobytego punku po chwili się opłaciła. To wróg atakował nas. Kręciliśmy się w pobliżu, śmierć kręciła się razem z nami :) Dość, że skończyliśmy przewagą 434:0 (!) albowiem inne drużyny też ogarniały.
Taktyka siedzenia w miejscu, zaczęła się opłacać. Następna w kolejności była Nansha Strike (czyli Bitwa o Spratly). Uskutecznialiśmy tu wściekłe walki wpierw o punkt C, a potem o E. Parę razy mieliśmy chętkę, by wspomóc utrzymanie pobliskiego punktu D, ale odpuszczaliśmy, bo wróg nie pozwalał. Areną walk stał się front E (budynki) - C (obóz). Po stronie wroga byli srodzy wojownicy. Jeden, stał się moją nemezis gnojek zabił mnie 7 razy, ale 8-mego już nie zdołał. Zemściłem się w ostatniej chwili, albowiem nasza przewaga była miażdżąca! 621:0!!! Czajcie mistrzów z DADS (tak, reaktywacja!!)
Noc zaczynała już nabierać ciężaru, więc postanowiliśmy walnąć ostatni meczyk. Padło na Łamacz fal (Wave Breaker). Kiedyś, nie lubiłem tej mapy. Więc trochę podszedłem jak do jeża. Kierując się taktyką dwóch punktów wybraliśmy centralną rzeźnię tj bazę pod górą, która skrywa punktu C-D-E. Słowo rzeźnia oddaje co tam, we wnętrzu góry, wśród wąskich pomieszczeń, drabinek, kanałów i pomostów się działo. W pewnym momencie stwierdziliśmy, że... idzie źle. 32 chłopa na polu, 7 flag na polu, a nikt nie ogarnia! Punkty C-D-E przechodziły z rąk do rąk, a pozostałe 4 były wrogie i przegrywaliśmy!!
Stwierdziliśmy, że trzeba się odbić. Ustaliliśmy, że atakujemy punkty Foxtrot i G (...Gówno! nie mam pojęcia ja to się nazywa w military speaku ;)). W każdym razie, otoczyliśmy opieką punkty F i G, gdy były stabilne, zrobiliśmy krótką wycieczkę na pobliski E. Wróg na to czekał...i znów straciliśmy. Niemniej, w wyniku naszych działań, odrobiliśmy trochę stratę. Czas na powrót do F i G i utrzymanie ich za wszelką cenę.
Mecz sobie mijał, a my aplikowaliśmy taktykę dwóch punktów na F i G, a ołowiane podarunki wrogom. A zaciekli byli niemożebnie, szczególnie obsada snajpersko-cwaniacka na G. Daliśmy im odpór srogi. Szala zwycięstwa przechylała się na nasza stronę coraz bardziej, by skończyć z 309:0 HAHAHAHA!!! :D
Uważam powrót do BF4 za udany!
Komentarze
Prześlij komentarz